Rodzina z Nazaretu Wzorem realizowania „małej” czy „dziecięcej” drogi naśladowania Jezusa w codzienności jest Święta Rodzina z Nazaretu. Przeważnie pamiętamy o trzech ostatnich latach życia Pana Jezusa, znamy dobrze słowa, zbawcze uczynki Jezusa, wiemy, jakich cudów dokonał i jakich ludzi uzdrowił. Zapominamy przy tym często, że przez trzydzieści lat mieszkał ze swoją Matką i Opiekunem Józefem w Nazarecie, prowadząc życie – pod pewnym względem – zbliżone do naszego. Uboga Rodzina z Nazaretu musiała podołać wielu problemom, z jakimi i my borykamy się na co dzień. Sprawy powszednie raz doskwierały, raz były przyczyną małych radości. Matka Jezusa musiała tak samo sprzątać, gotować strawę, czuwać nad Synem. A św. Józef – czy nie borykał się z klientami, którzy mieli swoje wymagania i kaprysy co do zamówień ciesielsko-stolarskich? Święty Józef musiał być całkiem niezłym fachowcem, skoro Jezusa kojarzono właśnie przez ojca (Por. Mt 13. 55; J 6, 42). Ale trudzić się musiał jak każdy mężczyzna utrzymujący rodzinę z pracy własnych rąk. W czym przejawia się owa wyjątkowość Rodziny z Nazaretu, skoro jej życie tak bardzo przypomina nasze? Jest w Ewangelii św.Łukasza zdanie, które określa nam w sposób jasny, na czym owa świętość Maryi i Józefa się zasadza. Po zaginięciu dwunastoletniego Jezusa podczas pielgrzymki do Świątyni, w momencie odnalezienia go po trzech dniach, Matka powiedziała do niego bardzo ważne zdanie:„Z bólem serca szukaliśmy ciebie” (Łk 2, 48). Oznaczać to może tylko jedno – miłość do Syna. I to właśnie ta więź z Synem nadawała ton wszelkim pracom i obowiązkom codzienności. Relacja z Jezusem powodowała, że Maryja i św. Józef, żyjąc w codzienności, przenikali ją swoją świętością. Świętość nie jest tym samym, co bycie dobrym czy prawym w swoim środowisku. To trochę za mało. Świętość jest zależna od łączności z Bogiem, możliwa jest tylko dzięki łasce Boga i dopiero potem nabywa się ją własnym wysiłkiem. Każdy, kto chce uświęcić codzienność, kto chce być dzisiaj uczniem Chrystusa, musi przede wszystkim – wedle sformułowania Maryi – poszukiwać Jej Syna i to niejako z „bólem serca”, czyli ze wszystkich sił, całym sercem, umysłem, wolą, całym sobą. Nasza szara rzeczywistość jest „miejscem” naszego uświęcenia. Stajemy się w pełni uczniami Chrystusa, jeśli tak, jak bohaterowie obrazu Milleta potrafimy w tkaninę trudnego życia wpleść nitkę obecności Boga, ten fundamentalny ścieg całkowitego zawierzenia Bogu w każdym momencie dnia. Dla św. Teresy z Lisieux słowo „zawierzenie” było jednym z fundamentalnych w jej duchowości „małej drogi”. Ostatnia encyklika Benedykta XVI mówi podobnie o nadziei. Nadziei niełatwej, bo wytyczanej w sercu na przekór przeciwnościom, nadziei, która nie lekceważąc problemów doczesnych, pamięta nade wszystko o sytuacji spotkania z Panem w momencie śmierci. Pamiętając o Bogu, nie zapomnimy nigdy o człowieku. Trudno jest kochać w sposób właściwy drugiego człowieka bez miłości do Boga. Jeśli ta relacja jest zachowana, wówczas każdy nasz gest, każde dobro, każdy detal naszego życia przeniknięty jest Jego obecnością. Musimy sobie zdawać sprawę, że uznając pierwszeństwo Jezusa, wszędzie tam, gdzie żyjemy, na naszym osiedlu, czy w wiosce – będziemy nieśli Jego „błogosławieństwo”. Bóg będzie szedł razem z nami wszędzie tam, gdzie przeznaczone będzie nam być. Wystarczy wtedy używać tego ogromnego skarbu, jaki złożył w nasze człowieczeństwo. Do czynienia dobra możemy użyć naszych rąk, naszych oczu, naszego pogodnego oblicza, naszych uszu, by wysłuchać... Ponadto, każdy indywidualnie ma jeszcze swoje osobiste dary i charyzmaty. Temu, który strawiony jest przez cierpienie wieloletniego przykucia do łóżka wystarczy wtedy,że będzie rozdawał uśmiech wszystkim malkontentom... Ktoś inny dostrzeże dziecko sąsiadów zaniedbane i bez czułości w rodzinie i wsunie mu niezauważalnie cukierka... Ktoś inny strawionego nałogiem sąsiada obdarzy krótką rozmową... Jeszcze ktoś naprawi rozwalający się kran w kuchni starszej pani z sąsiedniej klatki... W logice świętości przez codzienność, wystarczają wtedy: dobre słowo, wysłuchanie drugiego, zaproszenie do domu człowieka zrozpaczonego... Czy naprawdę bycie uczniem Chrystusa jest nie do uniesienia? Czy nie dostrzegamy na tej „małej” drodze świętości przez codzienność, piękna i sensu?
Wskazania Matki Teresy z Kalkuty
Zimą 1994 roku Matka Teresa spotkała się ze studentami w Rzymie.
Jej główna odpowiedź na stawiane przez młodzież pytania skupiła się wokół – fundamentalnego
dla świętości przez codzienność – zdania Jezusa, które odnotował św. Mateusz w 25. rozdziale swej
Ewangelii. „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.
Bo byłem głodny…, spragniony…, przybyszem, chory…, w więzieniu…”.
Potem zaś wypowiedziała siedem zdań, które dla bycia uczniem Chrystusa mogą być niezwykle pomocne w dobie niemałego zamętu. Powiedziała tak: „Owocem ciszy jest modlitwa. Owocem modlitwy jest wiara.
Owocem wiary jest miłość. Owocem miłości jest służba. Owocem służby jest pokój”.